8/21/2009

Jak Steve McQueen


1966 Shelby G.T. 350R - od oglądania takich okazów zaczęła się moja mentalna jazda na Californię i ogólnie na ten plastikowy, opasły, koszernie rządzony kraj. Mustang, Challenger, Firebird czy Camaro - te samochody z lat '65-'75 kształtowały mój zmysł motoryzacyjnego smaku. Dlatego dziś nie podniecają mnie do bólu dopracowane, stworzone bez żadnej pasji post-nazistowskie produkty, ani śmieszne azjatyckie rakiety z czterema turbo pod maską. A już najmniej - ultranowoczesne turbodiesle i marketingowy bełkot pod tytułem hybryda. Bo przyjemność z jazdy to tylko olbrzymie, wolnossące, basowe 8 cylindrów. V8. Gdy tylko będzie mnie stać, kupuję nowe Camaro SS. To nic, że jakość wnętrza przypomina nam jakość chińskich zabawek z kościelnego odpustu, to nic, że pali... hmm... tak naprawdę, wbrew legendom pali niewiele więcej niż mój przymulony Suzuczek 1.3, to nic, że zawieszenie ma nie bardziej zaawansowane niż Tarpan. To nic. Design, dźwięk silnika i smak legendy mi w zupełności wystarczą. Szkoda, że na razie tylko w skali 1:18 na parapecie balkonu...
A tak na marginesie - lubię, nie, uwielbiam zdjęcia pod słońce. Czyż nie pasują idealnie do tego dzieła Carrolla Shelby'ego? :-)

P.S. Wiem, że nikomu się nie chce. Ale pamiętajcie, że to FOTOblog i po kliknięciu w zdjęcie można je obejrzeć znacznie większe!

1 komentarz:

  1. zdjęcia jak i auta bardzo kalifornijskie. Moc przestrzeni, kupę słońca, czysty umysł, wewnętrzny spokój...

    OdpowiedzUsuń