8/30/2010

Leżę i patrzę


Wiele lat już nie byłem na prawdziwych wczasach - takich, na których o nic się nie muszę martwić, o pokarm, nocleg, rozrywki. Właściwie to chyba nigdy na takich nie byłem. Przegapiłem całą epokę odkrywania last minute Egiptu, Tunezji, Majorki i Chorwacji. Tym razem jednak okazja była niebanalna, by nie powiedzieć jedyna taka w życiu, zwana z angielska 'miodoksiężycem'.

Myli się ten, kto myśli, że teraz zacznę opowiadać o tym, jakie wspaniałe chwile spędziłem na Rodos, jakie fascynujące podróże odbywałem wypożyczonymi samochodami, jak pysznie tam karmią i jacy są serdeczni. No dobra, pewnie przy okazji wrzucania zdjęć, napiszę parę słów o tym i owym. Ale tak naprawdę nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął od innej kwestii. Od mocno subiektywnej i nierzadko złośliwej obserwacji ludzi. Bo to jedna z głównych rzeczy, jakie zaprzątały mą łysą czaszkę przez te cudowne dwa tygodnie. Niektóre z moich stereotypów się potwierdziły, inne okazały się mocno nieaktualne. Pomimo tego, że obserwacji poddałem spore grono ludzi, to nie było wśród nich zbyt wielu narodów.

Na początek może gospodarze - Grecy. Nigdy wcześniej nie spotkałem żadnego Greka, ani też nie byłem w ich kraju. Ale co bardzo dla mnie charakterystyczne - łatkę im przypiąłem już dawno. Z jakiegoś powodu byłem przekonany, że to kolejny południowy, rozlazły naród oraz że są niezbyt sympatyczni. Cóż, pierwsze okazało się w większości prawdą - to samo ślimacze tempo, olewactwo i sjestowość co we Włoszech i Hiszpanii. Chociaż z całej tej śniadej trójcy jedyne czym się Grecy wyróżniają na minus to aparycja i ubranie. Nie dość że są nie za ładni, to jeszcze wielu ubiera się chyba w białoruskich dyskontach. Jak na śródziemnomorski naród są także całkiem pracowici. Ale że niesympatyczni? Co też mi do głowy przyszło?... Uprzejmi, uśmiechnięci, przyjaźni.

Heidi, Uwe i spółka a więc germańscy najeźdźcy zwani popularnie Niemcami. Oj dużo ich było. I nie oszukujmy się - wszystkie dowcipy jakie u nas powstały na temat urody Niemek, są po prostu z życia wzięte. Poza tym niczym szczególnym się nie wyróżniają. No, może tym, że podobnie jak i Holendrzy - są przeważnie (choć nie zawsze) w znacznie lepszej formie fizycznej niż my. Wyglądają, jakby od dziecka mieli wpojone, że sport to normalna część życia codziennego. U nas na siłce siedzą albo dresiki albo lansujące się szczury korporacyjne. A "wuefy", przynajmniej za moich czasów, były patologicznymi zajęciami, które wpędzały słabszych w kompleksy lub je pogłębiały i w ekspresowy sposób, przy pomocy zwolnienia lekarskiego pozbawiały dużej dawki zdrowia tych, którym nie koniecznie odpowiadało bezmyślne odbijanie piłki o parkiet i robienie na ocenę dwutaktu, którego nikt nikomu wcześniej nie wytłumaczył. U nich, jak sądzę, karnet na zajęcia sportowe jest równie powszechny jak u nas niedzielna wizyta w sklepie wielkopowierzchniowym. Serio, niejednemu czterdziestoparoletniemu Helmutowi pozazdrościłem formy. A już na pewno zazdroszczę im wysokości emerytur.
Jeszcze jeden szczegół - Niemcy na wakacjach grzecznie omijają się wzajemnie. Dorośli raczej siedzą w milczeniu, zamiast zapytać sąsiada z którego landu pochodzi, oraz o odzyskanie której polskiej kamienicy się ubiega. A niemieckie dzieci nie bawią się z innymi niemieckimi dziećmi. Pomijając już fakt, że szkopskich dzieci tam było jak na lekarstwo - sądzę, że jeśli nawet mają dodatni przyrost naturalny to wyłącznie dzięki Turkom.

Za to brytyjskie dzieci niezmiernie chętnie bawiły zarówno z innymi mikrobrytolami jak i z obcojęzycznymi dzieciakami, np. polskimi. I przyznać trzeba, że wyspiarskie dzieciaki są raczej lepiej wychowane niż reszta. W szczególności jeśli przyrównamy do nieanglojęzycznych kolorowych. Nie wiem skąd były te chmary (w każdej rodzinie przynajmniej pięcioro rodzeństwa) nawijające w jakimś turecko-bałkańskim dialekcie, ale przebywanie obok nich bez valium to nie lada wyzwanie. W ich "kulturze" chyba nawet intymne szepty przekazuje się wydzierając mordę i robiąc dwa fikołki. Muzułmańska poracha.
Wracając do Anglików. Są bardzo otwarci i uprzejmi, ale widzę w ich zachowaniu taką nutę amerykańską - przyklejone uśmiechy, wyuczone na blachę zwroty grzecznościowe. Wiecie o co chodzi, niby rozsiewa wokół dobrą aurę ale takie to jałowe, nieautentyczne. Gdy dla odmiany para emerytowanych Austriaków powiedziała do nas "aufwiedersehen" po kolacji przy sąsiednim stoliku, to wyczuć można było sympatię i szacunek. Bo nie pytali każdego na około "jak się masz", nie czekając na odpowiedź.
Poza tym, wśród Brytyjczyków można było wyczuć lekką naleciałość dresiarską. Nadmiernie sportowe ubrania, ręczniki i gadżety z nazwami klubów piłkarskich, silne eksponowanie logotypów producentów ubrań. Taka troszkę szlachetniejsza niż tutaj, ale wciąż wioska. No i te tatuaże... To jakaś plaga. Miałem wrażenie że nie ma Anglika po 40 roku życia, który dwadzieścia lat temu po pijaku nie oszpecił się albo jakimś żałosnym tribalem, albo nazwą drużyny piłkarskiej, albo.... o tak, to był hardcore - jeden facet miał na plecach, nieco pod karkiem wytatuowany napis BOSS - mówiąc ściślej, logo firmy Hugo Boss.
Marnymi, zniekształconymi już pod fałdami tłuszczu tatuażami ozdobione były również angielskie mamuśki, w każdym wieku. Słabo.
Za interesujący uznaję także fakt, że ciężko mi było rozpoznać Anglika, dopóki się nie odezwał. No może poza młodymi kobietami, które w większości mają wyraz twarzy jakby cierpiały na chroniczny katar ;) To, że ktoś pochodzący z Indii czy Japonii nasuwa płynną angielszczyzną z silnie brytyjskim akcentem - to nikogo nie dziwi, ale czasem wydawało mi się że widzę Rosjan, czasem że Niemców i po otwarciu ust okazywało się, że to rodowici Brytyjczycy. Nie wiem czy to dobrze, czy źle - dla nas chyba dobrze, bo już coraz trudniej powiedzieć z daleka kto jest Polak, a kto Anglik czy Niemiec.

Żeby tekst był strawny, drugą część, w której przyjrzę się m.in. właśnie Polakom, zamieszczę jutro lub pojutrze.

8/11/2010

Miniatura


Mam nadzieję, że po powrocie z wakacji będę miał tutaj czym się pochwalić. A tymczasem, niejako na pocieszenie - zdjęcie panoramy Warszawy stylizowane na obiektyw tilt shift. Aby zobaczyć o co chodzi, trzeba je powiększyć (kliknąć).
Życzę sobie udanego wypoczynku i wielu okazji do wyzwalania migawki :)