11/26/2010

Cztery pory roku

Aż nie dowierzam, że znów zebrałem na tyle silnej woli, żeby coś napisać.
To taka tematyka, która wraca do mnie ilekroć poczuję w nozdrzach zmianę pory roku. Bo najpełniej odczuwam to właśnie nosem. Choć nie tylko.

A że wczoraj nastąpiło pierwsze tej jesieni poranne skrobanie szyb, zacznę od zimy.


Wbrew temu, jak zimę przedstawiają nam biura podróży, mnie zima nie kojarzy się ani ze słońcem ani też ze świeżym, pięknym puchem. Zasadniczo, z racji skąpego owłosienia czaszki, zima zaczyna się dla mnie wtedy, gdy muszę założyć ciepłą czapkę. Taką prawdziwą, co zakrywa całe czoło i uszy, a nie jakąś tam popierdółkę dla strojnisiów. Zwykle dzieje się to wraz z nadejściem temperatur poniżej +5 stopni. Wtedy też trzeba odstać swoje w kolejce do wulkanizacji, aby te umorusane gbury zamieniły piękne, wypolerowane alufelgi na stalowe odpowiedniki obute w miękkie opony z milionami lamelków (dla tych co nie wiedzą, lamelki to te cieniuteńkie poprzeczne rowki, których nie znajdziecie na oponie letniej).
A w nosie właściwie niewiele zimą czuję, może tylko tyle, że czasem czuję jak mi włoski wewnątrz sztywnieją od mrozu :-)

Wiosna


Wiosną czuć już znacznie więcej. Na przykład jeśli się mieszka w mieście, na tradycyjnym blokowisku, to wraz z topnieniem śniegów, topnieje także trylion psich kup. Obojętne, czy narżnięte w grudniu czy w marcu, teraz wszystkie są tak samo miękkie, aromatyczne i niezmiernie chętnie zaprzyjaźniają się z naszymi butami. I to jest pewien paradoks, bo mnie ten gówniany zapach podświadomie mówi, że oto idzie wiosna, ciepełko.
Oprócz tego, wielu ludzi mówiąc "czuć wiosnę" ma na myśli pierwsze powiewy ciepłego powietrza. Też to czuję. Trudno sprecyzować co ono niesie - na pewno miłą odmianę po mroźnym, bezwonnym wietrze. Zapewne czuć w tym głównie wilgotną glebę oraz gnijące resztki roślin.

Kurcze, tak się wczułem w ten temat, że w tej chwili mam wrażenie, że gdzieś tu czuję psią kupę :-)

Co jeszcze niesie wiosna? Na pewno ten najpospolitszy wiosenny zapach, czyli dusząca woń pyłku z pierwszych pąków na drzewach i krzakach. Ale to pomińmy, bo nie dość, że nie cierpię tego zapachu, to jeszcze od niego kicham. Warto natomiast wspomnieć o śpiewie ptaków. Wiosną aż chce się wstawać, chce się żyć, gdy słychać o poranku zza okna całą tę orgię dźwięków.

Lato.


Jestem miłośnikiem słońca i wysokich temperatur (aczkolwiek tylko przy niskiej wilgotności!), dlatego lato ma mi najwięcej do zaoferowania względem zapachów.
Najbardziej, nazwijmy to "wakacyjnie" kojarzy mi się zapachy rozgrzanego asfaltu o zmierzchu, zwietrzałej benzyny, oraz świeżo parzonej kawy. Jeśli nie wiecie o co chodzi, podjedźcie któregoś upalnego wieczora na jakąś stację benzynową przy ruchliwej drodze. Zaparkujcie i usiądźcie na krawężniku. Tak, właśnie na krawężniku najlepiej to czuć. Jakby się było w jakiejś długiej podróży, przy zagranicznej autostradzie. Czy ktoś zna to uczucie?!
Kolejny, nieco mniej skomplikowany zapach, to pachnące kurzem powietrze, gdy po wielu dniach upału spadają pierwsze krople deszczu. Mokry, letni kurz. Mniam ;-)
 Zapach skóry na słońcu. Nie każdy zwraca na to uwagę. Nieopalona skóra wystawiona latem na ostre słońce, już po kilkunastu minutach zaczyna pachnieć. I nie, nie chodzi o pot. 

Teraz nieco mniej przyjemna woń. Tego lata przechodziłem sobie wzdłuż płotu na zapleczu jednego z pobliskich osiedlowych marketów spożywczych. Cuchnęło niemiłosiernie, a mimo to, poczułem pełną piersią, że trwa LATO. Był to zapach gnijących owoców, głównie arbuzów. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę obok śmietników wali wyłącznie latem, w upalne dni.
Nie można pominąć tak pielęgnowanego przez Polaków poruszających się komunikacją miejską - zapachu spod pachu. Aż szczypie w oczy. Może to dziwnie zabrzmi, ale ten zapach, w przeciwieństwie do zgniłych owoców, nie kojarzy mi się za dobrze.

Jest jeszcze jeden dźwięk, oraz obraz, nieodłącznie kojarzące mi się z latem. Dźwiękiem tym jest odgłos bawiących się dzieciaków na podwórku. Krzyki, piski, niczym nieskrępowana radość. Dziś, w epoce pejsbuka i plejstejszyn, coraz rzadziej to słyszymy. A obraz? Dla mnie to prosty widok głęboko zielonych liści drzewa na tle ciemnobłękitnego nieba. Jakoś tak mi się kojarzy z drogą do najbliższego kąpieliska. Takiego swojskiego, nie egzotycznego.

Jesień.


Jedyne co mi się kojarzy z jesienią, poza tym że jest kurewsko ciemno, zimno i depresyjnie, to zapach palonych liści. Starsi panowie w kapeluszach i spodniach w kant podjeżdżają swoimi Fabiami sedan pod ogródki działkowe, chwilę pograbią, a potem sru podkładamy ogień i cała okolica biała od dymu. Tam samo służby sprzątające miejskie trawniki. Trzeba jednak przyznać, że pomimo zwiastowania końca lata, ten zapach jest przyjemny. Mnie się kojarzy z ogniskami w dobrym towarzystwie, oraz z tą prawdziwą, złotą jesienią.

Ktoś chce coś dodać? Chętnie poczytam.