12/30/2009

Sylwuś


Kolejna dekada dobiega końca. Ciut zaraza z tym Sylwestrem. Wytwarza się społeczna presja na huczne imprezowanie. Nie no, fajnie, że nowy rok i w ogóle. Przynajmniej wiadomo, że jest okazja, nie to, co świętowanie Andrzejek przez całe tłumy nie znających żadnego Andrzeja poza Lepperem. Dobrze, że człowiek nie ma już tych 18 lat (choć przy innych okazjach coraz częściej tęsknię za tym wiekiem) i nie jest obśmiewany i izolowany z powodu braku planów sylwestrowych. Może i chętnie bym zabalował, ale nie ma z kim. Żeby się dobrze bawić potrzebuję ciekawych, sprawdzonych ludzi, a nie jakieś powierzchowne, interesowne znajomości zawodowe. Ale taki już los człowieka z prowincji - starzy ziomale rozjeżdżają się w najróżniejszych kierunkach i ciężko się spotkać.

Nie wiem jak wy, ale ja na imprezę sylwestrową wybieram się do dużego pokoju. Razem z moją prawie-już-żoną uraczymy swoje wciąż jędrne cztery litery na tamtejszej sofie. Do eleganckiego outfitu (krawat, a jakże, przecież od Mikołaja mam:-) założę swoje ultrakomfortowe kapcie zwane skafandrami. Pokarmu zakupiłem aż zanadto dzisiaj w Piotrze i Pawle. Wiedzieliście, że filet z tuńczyka jest tak w pipę drogi? 110 zł/kg! O dobry nastrój zadba ulubiona mieszanka alkoholowa zwana long island ice tea. Zapoda się jakąś dobrą muzę, ewentualnie włączy lokalny odłam tefauenu. I będzie fajnie. Może nie wystrzałowo, ale romantycznie i uroczyście. A nazajutrz genialne wyciszenie.

Tyko przez następny tydzień będą nas znowu wku...ać siusiumajtki i ich tatusiowie wąsacze, odpalający te pieprzone petardy. Debile nie kumają, że to w sylwestrową noc miało strzelać. A nasz biedny, schorowany pies dostaje w tym czasie zmasowane ataki paniki, pikawy serducha, torsji i biegunki. I jak zwykle mnie przy tym nie będzie.

Aby nie przynudzać i nie rozwodzić się nad własnymi planami, życzę wszystkim, także sobie, aby 2010 był lepszy niż to badziewie, które się kończy! :-)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz